Nadchodzące tygodnie nie zapowiadają żadnych wnętrzarskich rewolucji. Wszystko co niezbędne raczej mamy. Tapety czekają aż jakiś chętny do pracy, utalentowany fachowiec łaskawie nam je przyklei. Być może wraz z nimi dokonamy jeszcze jakiś małych zmian.
Póki co cieszę się obecnym stanem, który natchnął mnie do powrócenia myślami do niedalekiej przeszłości, kiedy to byliśmy posiadaczami znacznie mniejszej ilości mebli i dekoracji.
SYPIALNIA. To dla mnie niezwykle ważne pomieszczenie, mimo że spędzam tutaj (świadomie) najmniej czasu w porównaniu do innych pomieszczeń (czyli kuchni i salonu ;)). Lubię tu zaglądać w ciągu dnia i napawać się przyjemnym widokiem uspokajających niebieskości (niebiańskości ;)). Lubię ten pokój może też dlatego, że jest nie za duży, w pełni umeblowany i brakuje mu tylko kilku dekoracji, by osiągnąć perfekcję w moim mniemaniu.
Nie wiem jak wyglądałaby wytapetowana powierzchnia, gdyby do garderoby wchodziło się z korytarza, a nie z pokoju jak obecnie. Być może całe wnętrze zostałoby urządzone zupełnie inaczej, a może wyglądało by identycznie, tylko głowiłabym się nad zagospodarowaniem tej ściany. Na szczęście to już za mną, a teraz mogę się cieszyć odprężającymi obłokami.
Kiedy
tworzyłam zestawienie poniższych zdjęć byłam trochę
rozczarowana, gdyż to pierwsze podobało mi się bardziej. Wnętrze
było świeższe, niezagracone, bardziej wysmakowane i elegantsze.
Ale zrozumiałam, że dużą rolę odegrało tutaj światło.
Niestety nie jestem mistrzem fotografii i przy robieniu zdjęcia z
aktualnym wyposażeniem posłużyłam się sztucznym oświetleniem,
bo na zewnątrz było już ciemno, co wpłynęło na obiór
wszystkich barw: żółtej podłogi, szarego łóżka, ponurych ścian.
Dlatego musiałam porównać bardziej szczegółowe kadry, na których widać, że stare wnętrze było zbyt puste i mało przytulne. Według mnie tapicerowane panele zachęcają do słodkiego leniuchowania, a półka z różnymi akcesoriami nadaje bardziej osobistego charakteru całemu wnętrzu.
SALON. Fajną zmianę można zaobserwować w kąciku wypoczynkowym. Wydaje mi się, że nasz salon, który przez gres i dominujące szarości był dość chłodny z każdym nowym elementem dostawał zastrzyk ciepła. A gdy rozpalimy (tzn.mąż rozpali) kominek, to robi się aż za gorąco ;) chociaż do uzyskania miana przytulnego została mu długa droga.
Od dłuższego czasu sen z powiek spędza mi ściana przy kominku. Nie mam na nią pomysłu. Nastawiłam się na obraz ożywiający przestrzeń, może kolorem nawiązujący do fotela. Już sama nie wiem, bo nic nie mogę znaleźć. A nawet gdy jednego dnia znajdę, to kolejnego już mi się odwidzi. I oto cała kwintesencja mnie jako dekoratora.
Z każdym miesiącem widać także pogłębiające się wyeksploatowanie naszej kanapy. Wiecie, że nie mamy jeszcze telewizji, czas wolny po pracy jak większość kobiet spędzam w kuchni, a wieczorami spacerujemy z naszym pupilem, przez co jakoś strasznie się na niej nie wylegujemy, mimo to zauważyłam, że bardzo szybko się niszczy. Wypełnienie traci sprężystość, a cała tkanina jakoś się rozciąga. Ale jak to mówią: chytry dwa razy traci. Pokusiliśmy się na tanią sofę od przeciętnego meblarza, żeby trochę zaoszczędzić (chociaż głównym argumentem była możliwość wykonania jej na wymiar). Kanapy znanych marek pasujące do naszego kąta były około dwa razy droższe, ale być może ich wygląd nie zawiódł by mnie po takim krótkim użytkowaniu.
SALON-KUCHNIA.
I pomyśleć, że niewiele by brakło, żeby nasza kuchnia była małą
zamkniętą klitką...
Jestem
osobą, która nie posiada przestrzennej wyobraźni, nie potrafię
oceniać odległości, nie potrafię też podejmować szybkich
decyzji i kiedy murarz z zaskoczenia zapytał mnie o szerokość
wejścia do kuchni bez głębszych refleksji rzuciłam "ok.130
cm". Myślałam, że to będzie wystarczająco. Niestety się
myliłam i kiedy zobaczyłam wejście do kuchni byłam załamana. Nie
tak miało być! Wejście miało być szerokie, miały się tam
znaleźć piękne, przeszklone drzwi, a finalnie otrzymałam wejście
niewiele różniące się od standardowego. Na przekór wszystkim
postawiłam na swoim i wymusiłam wykucie szerszego. Ze
względu na krótkie nadproże trzeba było skuć aż do sufitu.
Chociaż kosztowało to wiele nerwów uważam, że moja decyzja była
słuszna. Dzięki temu rozwiązaniu kuchnia jest przestronna, widna i
umożliwia lepszy kontakt z osobami przebywającymi w salonie. Drzwi nie ma, ale nie stanowi to dla mnie dużego problemu. Większość aromatycznych potraw (np. ryby) staram się piec, a nie smażyć (co pewnie wychodzi nam na zdrowie), a przy gotowaniu zamykam drzwi od pozostałych pomieszczeń i w razie konieczności wietrzę salon.
Bardzo lubię robić takie porównania. Przypominać, to co się kiedyś czuło.
I pomyśleć, że ten dom był kiedyś dziurą w ziemi, a dziś jest miejscem, do którego każdego dnia wracam z niecierpliwością. Jest obiektem, któremu poświęcam ogromną ilość mojej uwagi, energii i czasu. Nie wiem kiedy będę mogła spokojnie usiąść na kanapie i rozkoszować się na 100 % dopracowanym wnętrzem. Coś mi się wydaje, że chyba nigdy.
A na ostatnim zdjęciu niebo jak z obrazka :)
Na tych zdjęciach widać, ile zostało włożonej pracy w budowę domu. Rezultaty są zachwycające, mi osobiście bardzo podoba się ściana w sypialni.
OdpowiedzUsuńŚwietnie wyglądają takie zdjęcia obok siebie. Na jednym dom w trakcie budowy, a na kolejnym już wszystko ukończone :) Ale fakt, faktem, ilość pracy jaką trzeba było w to włożyć jest na prawdę ogromna :)
OdpowiedzUsuńPiękny dom! Wykonano wiele prac remontowych i upiększających.
OdpowiedzUsuńŚwietny post! Bardzo fajne zdjęcia.
OdpowiedzUsuń